Ciepła (dosłownie!) stolica, wyjątkowo gościnni ludzie, piękna przyroda i pyszna kuchnia. Tym razem Manuka zwiedza Gruzję – od gór aż po morze!
Gruzja to jeden z tych krajów, które mają przyrodniczo-geograficznie wszystkiego po trochu: od pięknych gór (Kaukaz zobowiązuje!) aż po kamieniste plaże nad Morzem Czarnym. Ląduję w Tbilisi, czyli w stolicy, a na lotnisku czeka mój przyjaciel Arczil, który obiecuje mnie obwieźć po całym kraju.
Zresztą innej możliwości na zwiedzanie Gruzji nie ma: najlepiej jeździć z autochtonem, któremu niestraszne są górskie przełęcze i który bez wahania mknie po tutejszych drogach. Część z nich wymaga natychmiastowego remontu, trzeba też uważać na innych kierowców, bo ci jeżdżą dość… brawurowo. Ja tylko sprawdzę, czy pas zapięty…
Tbilisi, stolica łaźni
Czuję się trochę znużony po podróży do Gruzji. Arczil ma na to rozwiązanie: siarkowe łaźnie Tbilisi. Wpływ wody siarkowej na dobrostan organizmu jest zbawienny, jak wiadomo, a przy tym relaks w łaźni od razu poprawia humor! Idziemy do najstarszej dzielni Tbilisi, Abanotubani, gdzie można podziwiać piękną, dawną architekturę.
„Sama nazwa miasta trochę nawiązuje do gorących źródeł”, wyjaśnia mi Arczil, gdy wchodzimy do pięknie zdobionej łaźni. „Tbili znaczy ciepły”, dodaje. Ja tymczasem zanurzam się w wodzie i czuję, jak moje zmęczenie i wszystkie zmartwienia odpływają gdzieś daleko…
Rzut oka na panoramę Tbilisi
Po wizycie w łaźni jeszcze chwilę przechadzamy się po stolicy. Tbilisi bywa nazywane „perłą Kaukazu” i racja, to wyjątkowo malowniczo położone miasto. Dolina Tbiliska, rzeka Kura, zbocza Kaukazu – a do tego intrygująca architektura i orientalna atmosfera. Podziwiam Stare Miasto, wąskie uliczki i widoki na góry.
Plan wycieczki trochę goni i opuszczamy Tbilisi, ale po drodze robi się ciemno. Pytam, czy możemy nocować na dziko – namiot można rozbić w Gruzji bez przeszkód – ale Arczil się obrusza. „Nocujemy u mojej rodziny!”, zapowiada. Nie śmiem obrazić przyjaciela!
Rzut oka na Kaukaz – co za widoki!
Gość w dom, Bóg w dom
Nie potrafię zliczyć, ile razy doświadczyłem gościnności podczas różnych moich podróży, ale w Gruzji czuję się naprawdę wyjątkowo. Gruzini, nawet jeśli nie należą do najzamożniejszych, chętnie zapraszają do siebie przybyszy, oferując poczęstunek czy nawet nocleg. Niejeden turysta się już o tym przekonał!
Zajeżdżamy do małej wioseczki pośrodku pustkowia, po ulicy przechadzają się świnie i krowy. Mieszka tu odległa ciotka Arczila, która szykuje już dla nas wspaniałą ucztę: pierogi chinkali z mięsem i gorącym bulionem, placki chaczapuri z serem… ach, jak pachnie!
Jeden z rodzajów placka chaczapuri – tu z jajkiem i pietruszką
Nie ma uczty bez wina. Winorośl hoduje się w Gruzji od zawsze – niektórzy Gruzini powiedzą wam, że to właśnie tutaj w ogóle powstało wino… wykopaliska potwierdzają, że winogrona zbierano tu już 8 tysięcy lat temu! Tak czy tak, aż do dzisiaj na gruzińskich stołach wino być musi.
Dziś wieczorem wujek Arczila występuje jako tamada, swego rodzaju wodzirej, i wznosi coraz to nowe toasty. Żeby jakoś zrewanżować się za ten miły wieczór, ofiaruję gospodarzom słoik mojego imiennika, miodu manuka z Nowej Zelandii. A wujek wręcza mi flaszkę gruzińskiego wina. Cóż, na zdrowie! Gaumardżos!
Niektórzy Gruzini powiedzą otwarcie: wino pochodzi z Gruzji!
Prosto nad morze, czyli Batumi
Następnego dnia, nakarmieni obfitym śniadaniem przez ciotkę Arczila, znów ruszamy w trasę. Wybieramy trochę dłuższą trasę i mijamy park narodowy Bordżomi-Charagauli. „Tutaj też pod dostatkiem wód mineralnych, jakbyś potrzebował się zregenerować”, śmieje się Arczil. Dziękuję, ale czekam na kąpiel w Morzu Czarnym.
Wreszcie docieramy do Batumi – najsłynniejszego gruzińskiego kurortu. Trochę upał, ale zanim wskoczymy do wody, Arczil radzi ochłodzić się w cieniu drzew tutejszego ogrodu botanicznego. „Ludzie przyjeżdżają niego z całego świata”, mówi z dumą mój przyjaciel, a ja się wcale nie dziwię. Ogród botaniczny w Batumi ma ponad sto hektarów i jest piękny!
Na sam koniec pobytu w Gruzji – nareszcie, morze! Batumi za czasów Związku Radzieckiego było szalenie popularnym kurortem i do dzisiaj wielu turystów lubi tu przyjeżdżać. Trochę tłok, ale udaje mi się wskoczyć do wody. Morze Czarne jest dziś dość ciepłe, kamyczki na brzegu też miło grzeją… nie ma to jak plaża!
Morze Czarne: zachód słońca w Batumi
Pora już wracać – ostrożnie pakuję butelkę wina. Ten wieczór w gościnnej Gruzji będę jeszcze długo pamiętał. Podobnie jak kąpiele: i w łaźni, i w Morzu Czarnym było bardzo przyjemnie!